O odpowiedzialności klimatycznej projektantów, poglądzie na współczesny design oraz różnicach w podejściu do przestrzeni publicznej w Polsce i Niemczech rozmawiamy z Julią Sulikowską, projektantką wyróżnioną 1. miejscem za Urban Coolspot Project w konkursie „make me!” podczas tegorocznego Łódź Design Festival.
Bartłomiej Jankowski: Julio, przede wszystkim chciałbym porozmawiać o Tobie i Twojej pracy projektowej. Zawsze wiedziałaś, że chcesz zostać projektantką?
Julia Sulikowska: Zupełnie nie! Najpierw myślałam, że będę studiować architekturę. Później stanęłam przed wyborem – architektura na UDK w Berlinie czy wzornictwo na warszawskiej ASP. W tamtym momencie z bardzo praktycznych względów stwierdziłam: „Zostaję w Warszawie”.
BJ: Skąd wziął się pomysł, by zająć się projektowaniem w przestrzeni miejskiej?
JS: Już w trakcie studiów na ASP w wielu projektach kierowałam swoją uwagę w stronę zagadnień związanych z miastem. Pamiętam, że kiedy zgłaszałam się na Akademię Sztuk Pięknych, tematem teczki był „witacz”. Jak się dowiedziałam później, temat ten był bardzo różnie interpretowany przez moich kolegów i koleżanki. Ja zainspirowałam się kulturą Podlasia – ławkami, które stoją przed domami i pełnią funkcję głównego punktu popołudniowych spotkań mieszkańców wsi. W moim projekcie próbowałam przenieść tę tradycję do realiów miejskich. To był mój pierwszy miejski projekt. To dzięki niemu dostałam się na wzornictwo.
BJ: Na czym polegał ten projekt?
JS: Wyobraziłam sobie, że takie rozwiązanie byłoby odpowiednie do zaimplementowania w bardziej kameralnych dzielnicach o zabudowie szeregowej i jednorodzinnej. Budynki są rozmieszczone wzdłuż ulicy i każda działka jest wydzielona płotem – podobnie jak na Podlasiu. Brakuje natomiast jakiegoś znaku w przestrzeni, który ułatwiłby nawiązanie kontaktu z sąsiadami. Taka ławka mogłaby stać się miejscem spotkań również w miastach i pozytywnie wpłynąć na znajomości sąsiedzkie.
BJ: Teraz pomyślałem o domu Hansenów w Szuminie. Hansenowie też wystawili tam taką ławkę, by trochę przybliżyć się do lokalnej społeczności.
JS: Tak!
BJ: Twoje projekty też mają mocno społeczny wymiar…
JS: Brak ładu przestrzennego w polskich miastach od dawna rzucał mi się w oczy i do dziś szukam odpowiedzi na pytanie, z czego on wynika – dlaczego podejście w postrzeganiu i kształtowaniu przestrzeni publicznej, na przykład w Niemczech, jest tak odmienne od tego, co znamy w Polsce?
BJ: Od trzech lat mieszkasz w Berlinie – skończyłaś tam studia magisterskie na Kunsthochschule Weißensee na kierunku Product Design. Aktualnie pracujesz w pracowni projektowania miejskiego. Różnicy, o której wspomniałaś, możesz doświadczyć codziennie na różnych poziomach. Powiesz o niej coś więcej?
JS: Różnic jest pewnie wiele. Jedną z nich jest przekonanie, że przestrzeń wspólna należy do wszystkich i należy o nią dbać. Dobrym przykładem jest moja sąsiadka z bloku, która troszczy się o ogród znajdujący się na wewnętrznym dziedzińcu. Regularnie podlewa rośliny oraz sadzi nowe. Nie wygradza też tej przestrzeni dla siebie – robi to dla wszystkich. Dbanie o zieleń miejską jest w Niemczech powszechną praktyką. Powstaje tu też wiele kolektywnych inicjatyw społecznych. Na przykład w okresach największych upałów ludzie organizują się i podlewają przyuliczne drzewa. Jest to odmienne od dominującego w Polsce podejścia polegającego na odcinaniu się od tego, co wspólne. Potwierdza to też celne sformułowanie Filipa Springera, że w naszym kraju przestrzeń wspólna jest bardziej postrzegana jako przestrzeń niczyja.
BJ: Masz jakąś tezę, dlaczego tak się stało?
JS: Odwołując się dalej do tekstu Filipa Springera, myślę, że oprócz wpływu lat komunizmu na podejście ludzi do przestrzeni publicznej istotnym problemem jest, po pierwsze, brak świadomości, kto odpowiada za przestrzeń miejską, a po drugie – brak powszechnej edukacji plastycznej, która uwrażliwiłaby nas na estetykę otoczenia, w którym żyjemy. Dodatkowo mam poczucie, że specjaliści z dziedziny architektury i projektowania nie cieszą się w Polsce dużym autorytetem. Wielu Polaków ma poczucie wyższości własnego gustu nad wiedzą i umiejętnościami ekspertów oraz kontekstem miejsca. Z powodu braku myślenia kolektywnego jesteśmy świadkami chaosu form i barw. Dobro wspólnoty nie jest w Polsce priorytetem. Można tego doświadczyć również na różnych etapach edukacji, nie tylko artystycznej. W szkole czy na uczelni pracuje się indywidualnie i kładzie się nacisk na „ja” i „mój projekt”.
BJ: Rozumiem, że taki system edukacji artystycznej nie oddaje realiów rynku pracy? Projektanci i projektantki zazwyczaj muszą pracować zespołowo…
JS: Muszą to za wiele powiedziane, ale z tego, co obserwuję, umiejętność pracy zespołowej jest postrzegana jako wartość.
BJ: Wróćmy jeszcze na chwilę do podejścia Polaków i Polek do przestrzeni wspólnej. Załóżmy, że chcielibyśmy, żeby to się zmieniło. Kto mógłby koordynować te zmiany? Miasta i dzielnice, organizacje samorządowe? Jaką rolę mogą odgrywać w tym projektanci i projektantki?
JS: To bardzo ciekawe pytanie! Na podstawie moich obserwacji, jak funkcjonuje to w Berlinie, uważam, że władze miejskie i dzielnicowe odgrywają kluczową rolę. Jeżeli te instytucje promują oraz wspierają finansowo inicjatywy miejskie i społeczne, to powstaje rynek dla projektantów, którzy mogą oferować swoje usługi komercyjne w tym zakresie. W Berlinie działa wiele różnych biur projektowania miejskiego, dzięki temu, że popyt ze strony władz miejskich jest na tyle duży, że pozwala na ich rentowną działalność. Zyskują na tym wszyscy, ponieważ dzięki zacieśnionej współpracy projektantów, urzędników i mieszkańców powstają liczne projekty znacznie podnoszące jakość przestrzeni.
BJ: A czy myślisz, że są w mieście takie przestrzenie architektoniczne, które bardziej czy mniej sprzyjają takim oddolnym, społecznym aktywnościom mieszkańców? Wyobrażam sobie, że jeśli mieszkasz na przykład w kameralnym, trzypiętrowym bloku z miejscem na zieleń, to trochę inaczej odbierasz przestrzeń wspólną niż mieszkając na blokowiskach jak warszawski Gocław czy berliński Gropiusstadt. Tam wspólnotowość może być wyzwaniem.
JS: Moim zdaniem jest wiele czynników, które wpływają na intensywność oddolnych działań. Charakter zabudowy, ilość zieleni miejskiej w okolicy oraz status ekonomiczny mieszkańców pełnią wiodące role. Paradoksalnie w rejonach o niskiej intensywności zabudowy, na przykład w dzielnicach willowych, charakteryzujących się wysoką zamożnością mieszkańców, powstaje mniej wspólnotowych inicjatyw. Jest to spowodowane większymi możliwościami ekonomicznymi pojedynczych osób. Zupełnie inaczej wygląda sytuacja w gęsto zabudowanych dzielnicach, w których brakuje zieleni miejskiej. W takiej okolicy poszczególni mieszkańcy nie mają szansy wpłynąć na status quo działając indywidualnie. Jako grupa mają natomiast wystarczającą siłę, aby zainicjować zmiany. W takiej sytuacji również skala tych działań będzie na tyle duża, że zrobi zauważalną różnicę.
BJ: Projekt, który zgłosiłaś na konkurs „make me!” i za który wyróżniono Cię pierwszym miejscem, to projekt miejski. Porozmawiajmy o nim. Wiem, że był to przedmiot Twojej pracy magisterskiej na Kunsthochschule Berlin Weißensee.
JS: Krótko przed magisterką pracowałam przy projekcie, który dotyczył analizy klimatycznej oraz rekomendacji w zakresie lokalnych pomysłów na adaptację dla wyznaczonego obszaru Berlina. Wtedy bardziej zainteresowałam się tematyką zmian klimatycznych w kontekście infrastruktury miejskiej. Moją uwagę zwrócił problem, jak szara infrastruktura zaburza obieg wody w środowisku. Podczas opadów deszczu woda jest odprowadzana wieloma drogami, by zniknąć czym prędzej w systemie kanalizacji. Następstwem jest zmniejszone parowanie podczas upalnych i suchych dni. To przyczynia się do powstawania zjawiska miejskiej wyspy ciepła, czyli długotrwałego przegrzewania się miast w miesiącach letnich.
Urban Coolspot Project to system służący do retencji wody deszczowej oraz ponownego jej wykorzystania do chłodzenia ewaporacyjnego. System wykorzystuje porowate moduły gliniane, wodę deszczową, którą możemy zbierać różnymi drogami dzięki infrastrukturze miejskiej i cyrkulację powietrza, za sprawą której dochodzi do ewaporacji. Celem jest poprawa mikroklimatu w skali placu czy dziedzińca dla zapewnienia mieszkańcom komfortu termicznego w miesiącach letnich. Projekt ma też służyć za inspirację, jak można wykorzystać zasoby takie jak woda deszczowa, wiatr i rośliny.
BJ: Dla mnie ten projekt to też swoisty statement – mówi o Twoim poglądzie na design i o Tobie jako projektantce. Odniosłaś się do problemów społecznych, do kryzysu klimatycznego i wyzwań z nim związanych. Projekt miałby powstać z gliny, wykorzystywać naturalne właściwości wody, wiatr.
JS: Również na co dzień staram się myśleć o tym, jakie konsekwencje niosą moje wybory konsumenckie. Niezwykle trudno jest dowiedzieć się, czy kupując dany produkt nieumyślnie nie przyczyniamy się do rozwoju globalnych problemów takich jak nadmierna produkcja odpadów, emisja dwutlenku węgla czy wyzysk ludzi. Tworząc Urban Coolspot Project myślałam o transparentności – wykorzystaniu jedynie naturalnych zasobów i procesów. Nie wyobrażałam sobie, żeby projekt, który jest nastawiony na zapobieganie skutkom zmian klimatu, był zasilany prądem lub wykorzystywał materiały odpowiedzialne za zanieczyszczanie naszej planety
BJ: Czyli współcześnie projektanci powinni brać na siebie taką „odpowiedzialność klimatyczną”?
JS: W jednym z wywiadów zapytano mnie: „Czy projektanci zmienią świat?”. Nie zmienią go w pojedynkę. Nie można przypisać im też całej “odpowiedzialności klimatycznej”. Mają natomiast umiejętności, żeby pokazać, jak sprostać wielu wyzwaniom. Projektanci odnoszą się do problemów, z którymi boryka się społeczeństwo i proponują inspirujące rozwiązania.
BJ: Poza tym, że chcesz wykorzystać glinę, odwołałaś się też do technologii znanej w starożytności.
JS: Tak, zainspirowały mnie tradycyjne systemy chłodzenia ewaporacyjnego. W Starożytnym Egipcie używano glinianych waz wypełnionych wodą, które wachlowano, by zwiększyć cyrkulację powietrza i tym samym działanie ewaporacyjne. Drugą inspiracją był detal z architektury Bliskiego Wschodu – naczynie ceramiczne z wodą umieszczone w otworze okiennym i zadaszone tak, by woda się nie nagrzewała. W kontakcie z zimną wodą powietrze, które wpada do pomieszczenia, jest chłodzone, a ciepłe ucieka górą przez ażurowe zadaszenie na zewnątrz. To bardzo prosty system, który w mądry sposób wykorzystuje naturalnie zachodzące zjawiska, wodę oraz porowatość gliny. Natura jest naszym największym zasobem. Powinniśmy myśleć o niej, projektując miasta.
BJ: Czy miałaś już możliwość sprawdzić swój projekt w rzeczywistości?
JS: Niestety nie. Do tej pory udało mi się opracować projekt w zakresie teoretycznym oraz w formie małych modeli. Z pomocą moich kolegów z pracy planuje stworzyć i przetestować pierwszy prototyp w skali 1:1 w przestrzeni miejskiej. Na jego podstawie będę mogła sprawdzić m.in. jak silne jest działanie kapilarne i chłodzące, a także stabilność, bezpieczeństwo.
BJ: Z perspektywy czasu – co dał Ci konkurs „make me!”?
JS: Przede wszystkim motywację! Projekt cieszy się zainteresowaniem, co napędza mnie do dalszego rozwijania pomysłu. Tak jak już wspomniałam, Urban Coolspot Project jest zainteresowane berlińskie biuro AG.URBAN, w którym jestem zatrudniona. Projekt został opublikowany jako jeden z piętnastu pomysłów na lokalną adaptację klimatyczną dla jednej z dzielnic Berlina. Poza tym jestem też w kontakcie z firmą Paradyż, patronem festiwalu.
BJ: Co kierowało Tobą, by zgłosić się do „make me!”?
JS: To bardzo znany konkurs wśród młodych projektantów i projektantek. Miałam wrażenie, że praca magisterska może być dla mnie ostatnią szansą, by wziąć w nim udział. Paradoksalnie byłam przekonana, że nic z tego nie wyjdzie, że mój projekt nie do końca pasuje do profilu „make me!” – był bardziej koncepcją niż dopracowanym prototypem. Ostatecznie – ku mojej uciesze, ale też zaskoczeniu – jury zadecydowało o mojej wygranej.
Rozmawiał Bartłomiej Jankowski