W ubiegłym roku firmy budowlane miały pełny portfel zamówień i nie nadążały z realizacją inwestycji. To już przeszłość. Inwestycje hamują w całej Polsce. Najgorzej jest w mieszkaniówce. – Kończymy realizację kontraktów, ale nowych zleceń nie ma – mówią money.pl wykonawcy. Eksperci dodają, że budownictwo to fundament gospodarki. Jeżeli się zawali, to recesja będzie dużo głębsza, niż przewiduje rząd.
Wykonawcy w całym kraju mają problem z nowymi zleceniami. To zły znak dla całej gospodarki (Licencjodawca)
Najnowsze dane z branży budowlanej świadczą o załamaniu na rynku zamówień. Większość firm wykończeniowych nie ma nowych zleceń. To zła wiadomość dla całej gospodarki, bo budownictwo zawsze jako pierwsze odczuwa nachodzący kryzys, ale najpóźniej z niego wychodzi.
W tej chwili kończę realizację podpisanych kontraktów, ale nie wiem, co będzie w najbliższych miesiącach, nie mamy żadnych nowych umów, jeżeli sytuacja się nie zmieni, będę musiał zwolnić ludzi – mówi money.pl pan Maciej, właściciel firmy wykonawczej spod Warszawy, zatrudniającej kilkadziesiąt ludzi.
Dodaje, że aby przetrwać trudny czas, jego firma będzie starała się „łapać, co się da”. Tymczasem jeszcze rok temu nie nadążała z realizacją zleceń budowlanych.
Budownictwo ostro hamuje, co widać już w statystykach
Nadchodzące załamanie w budownictwie widać już w statystykach. Z danych GUS wynika, że produkcja budowlano-montażowa w sektorze inwestycyjnym była we wrześniu 2022 roku niższa o 4,5 proc. niż przed rokiem.
Hamowanie jest jednak bardziej widoczne, gdy porównamy miesiąc do miesiąca. Z danych GUS wynika, że we wrześniu produkcja budowlana była o prawie 6 proc. niższa niż w sierpniu.
Najgorsza sytuacja jest w mieszkaniówce. Konrad Płochocki, wiceprezes zarządu i dyrektor generalny Polskiego Związku Firm Deweloperskich, podaje, że w kolejnych latach spadek nowych inwestycji w sektorze mieszkaniowym może wynieść nawet 40 proc. – W praktyce w 2023 r. deweloperzy rozpoczną budowę o ok. 100 tys. mniej mieszkań niż w poprzednim roku. Dla całego rynku to bardzo zła prognoza – ocenia.
Na razie załamania nie widać jeszcze w sektorze remontowym, gdzie liczba zamówień wręcz zwiększyła się o 7,7 proc. Jednak zdaniem ekspertów ta gałąź branży zawsze reaguje z dużym opóźnieniem na pogorszenie koniunktury.
W mieszkaniówce spadek jest największy
Dlaczego sytuacja w budownictwie się tak gwałtownie pogarsza? Zdaniem ekspertów dzieje się tak z powodu kumulacji kilku negatywnych czynników, takich jak wzrost inflacji, spadek sprzedaży kredytów hipotecznych, wzrost cen energii i spadek liczby zamówień w samorządach. W praktyce przekłada się to na hamowanie inwestycji w całym kraju.
Dr Damian Kaźmierczak, główny ekonomista Polskiego Związku Pracodawców Budownictwa, ocenia, że sektor budowlany już odczuwa negatywne konsekwencje ogólnego pogorszenia koniunktury.
Jego zdaniem przyczyniają się do tego wysokie koszty budowy, rosnące koszty finansowania i zaostrzenie zasad kryteriów udzielania kredytów przez banki. Te wszystkie czynniki oraz geopolityczna niepewność powstrzymują inwestorów przed uruchamianiem nowych projektów.
Spadek inwestycji jest najbardziej widoczny w budownictwie mieszkaniowym, który stanowi ok. 15-20 proc. rynku budowlanego. Spowolnienie obejmuje też segment budownictwa przemysłowego, a nawet, choć w mniejszym stopniu, prężnie rozwijającego się dotąd rynku magazynowego – wymienia Kaźmierczak.
Tłumaczy, że dla polskiej gospodarki kluczowe są jednak przede wszystkim zamówienia w segmencie publicznym, który odpowiada za ok. 50-55 proc. produkcji budowlanej w kraju. Tymczasem ten segment znajduje się w zawieszeniu z powodu braku pieniędzy z UE, bez których nie ruszą duże inwestycje infrastrukturalne w energetyce i na kolei.
– Co gorsza, środków z budżetu UE na lata 2021-2027 należy spodziewać się dopiero w 2024 r., natomiast fundusze z KPO, które w latach 2022-2023 mogłyby wypełnić lukę w finansowaniu unijnym, pozostają przedmiotem niesłabnącego sporu polskiego rządu i instytucji UE oraz wewnętrznych konfliktów w koalicji rządowej – przypomina Damian Kaźmierczak.
Ekspert: będą cięcia w rządowych programach
Sytuację budownictwa pogorszyły dodatkowo zapowiedzi rządu o cięciach budżetowych. W związku z tym nie ma większych szans, aby państwo sfinansowało w tej chwili duże inwestycje energetyczne czy kolejowe.
Rząd musi w tej chwili znaleźć pieniądze na rosnące wydatki w obszarze polityki społecznej i obronnej w warunkach ograniczonej przestrzeni do zadłużenia się na globalnych rynkach finansowych. Z tego powodu można nawet oczekiwać, że dojdzie do redukcji w wybranych rządowych programach inwestycyjnych zaplanowanych po 2022 r., które były do tej pory finansowane w dużej mierze ze środków krajowych – ocenia Damian Kaźmierczak.
Według niego może to się odbić m.in. na publicznych inwestycjach w sektorze drogowym, które czekają cięcia.
– Na domiar złego zaostrzenie polityki pieniężnej przez banki centralne na świecie prowadzi do ograniczenia aktywności kapitału międzynarodowego, który będzie niezbędny do realizacji ambitnych planów inwestycyjnych w obszarze energetyki jądrowej, segmentu offshore czy budowy CPK – mówi nasz rozmówca.
Brak pieniędzy z KPO to główny powód hamowania inwestycji
Łukasz Bernatowicz, prezes Związku Pracodawców BCC i przewodniczący Rady Dialogu Społecznego, ocenia, że sytuacja w sektorze budowlanym zmierza w bardzo złym kierunku.
Ostrzegaliśmy przed tym od dawna. Na rynku mieszkaniowym doszło w tej chwili do zamrożenia blisko 70 proc. nowych inwestycji. Nie jest to jeszcze widoczne w statystykach, bo wielu deweloperów występowało o pozwolenie na budowę przed 1 lipca, gdy wchodziła w życie nowelizacja ustawy deweloperskiej. Z naszych informacji wynika jednak, że większość projektów w najbliższym czasie nie powstanie. Powód jest prosty: w tej chwili brakuje chętnych na mieszkania, bo większość Polaków nie ma zdolności kredytowej – mówi.
Jeśli chodzi o inwestycje w infrastrukturę, głównym problemem jest brak pieniędzy z KPO – dodaje Bernatowicz.
– To oczywiste, że bez tych pieniędzy inwestycji nie będzie. Gdybyśmy je mieli, nie doszłoby do zahamowania nowych zleceń na budowlanym rynku. Problem w tym, że zagrożone są także środki z innych funduszy unijnych, np. z funduszu spójności. Jeżeli ich również nie będzie, to w praktyce „możemy się rozejść i zgasić światło” – ostrzega.
Jednak nie tylko brak pieniędzy z KPO jest dziś problemem. Pod znakiem zapytania stoją również nowe projekty w samorządach, którym w dodatku brakuje pieniędzy, bo sporą część dochodów odebrał im Polski Ład. – W tym trudnym momencie, w jakim się znaleźliśmy, gdy skończyły się również czasy taniego pieniądza, nie można jednak dopuścić do sytuacji, że rynek inwestycji się kompletnie załamie – podkreśla Łukasz Bernatowicz.
Przypomina, że budownictwo to system naczyń połączonych. Jeżeli nowe zamówienia nie będą spływać lub pojawią się problemy z wpłatą pieniędzy, wówczas pojawia się domino, poszkodowanych jest wiele firm.
Dlatego w tej chwili środki z KPO są kluczowe. Te pieniądze wpłyną nie tylko pozytywnie na inflację, ale także wzmocnią złotówkę. Umożliwią nowe inwestycje i pozytywnie wpłyną na rozwój gospodarczy, umożliwią cywilizacyjny skok – aż dziwne, że trzeba o tym ciągle powtarzać – podkreśla Łukasz Bernatowicz.
Będą masowe zwolnienia w budownictwie
Paweł Kisiel, prezes zarządu Grupy Atlas, ostrzega z kolei, że kryzys w branży budowlanej grozi odpływem pracowników z budownictwa, co przełoży się także na wzrost bezrobocia. Dodatkowym efektem będzie pogłębienie się deficytu na rynku mieszkań. Jego zdaniem niebawem możemy stanąć przed jeszcze poważniejszym problemem, czyli widmem upadłości wielu budowlanych firm.
W niektórych firmach już rozpoczęły się zwolnienia, a Velux i Fakro, czyli dwaj najwięksi globalni producenci okien, ogłosili niedawno czterodniowy tydzień pracy połączony z cięciem pensji, bo doszło do załamania nowych zamówień na rynku.
– Niedawno Velux ogłosił, że program czterodniowego tygodnia pracy nie przyniósł efektów, a załamanie na rynku jest dużo większe, niż spodziewała się firma, dlatego konieczne są grupowe zwolnienia. Podobne kroki czekają również kolejne branże – mówi wprost Konrad Płochocki, wiceprezes zarządu i dyrektor generalny PZFD.
Z analizy przygotowanej przez JLL wynika, że brak interwencji rządu w obecnej sytuacji może oznaczać utratę pracy w budownictwie dla 100 tys. ludzi.
Przypomnijmy: niedawno 10 organizacji branżowych ostrzegło rząd, że w budownictwie nadchodzi największy kryzys od lat. Zaapelowało do rządu o powrót do ulgi budowlanej. To rozwiązanie funkcjonowało w latach 1997-2001 i – zdaniem ekspertów – przyczyniło się do powstania około 100 tys. nowych mieszkań.
W budownictwie nadal są segmenty w dobrej kondycji
Dariusz Grzeszczak, prezes firmy Erbud, uważa, że rynek budowlany był rozregulowany już od początku pandemii.
Najpierw zawisło nad nami widmo zastopowania budów i wielkiego krachu, a finalnie okazało się, że wszyscy wielcy gracze odnotowali rekordowe wyniki. W obecny rok wchodziliśmy zasypani kontraktami, rozpędzeni do granic możliwości. Wojna w Ukrainie wiele zmieniła, zaczęła się inflacja, siadł rynek kredytów hipotecznych, co z dnia na dzień niemalże zastopowało budownictwo mieszkaniowe – przyznaje również.
Jego zdaniem nadal są jednak segmenty, które są w dobrej kondycji. To przede wszystkim rynek magazynowy, centra dystrybucyjne i logistyka. – W najtrudniejszej sytuacji są w tej chwili firmy budowlane, budujące przede wszystkim mieszkania. My przed laty wykonywaliśmy wszystko, a teraz zdywersyfikowaliśmy obszary swojej działalności, wchodzimy m.in. w budownictwo prefabrykowane z drewna. To zróżnicowanie jest plastrem na obecne bóle. Jednak wszyscy z zakasanymi rękawami czekamy teraz na strumień środków z KPO – podsumowuje.
Źródło: Agnieszka Zielińska, dziennikarka money.pl