Panny telefonistki, czyli jak przyjmowano do pracy w „gmachu Telegrafu”

Panny telefonistki, czyli jak przyjmowano do pracy w „gmachu Telegrafu”

Ja, niżej podpisana, ośmielam się prosić Ministerstwo Poczt i Telegrafów o zaliczenie mnie w poczet swego personelu. Wyznania jestem rzymsko – katolickiego, Polka, panna (…) Referencji o mnie może udzielić księżna Jadwiga Lubomirska (…) oraz prokurator Sądu Apelacyjnego – podanie Róży Szpądrowskiej.

 

W oczekiwaniu na rozpoczęcie prac rewitalizacyjnych zabytkowego „gmachu Telegrafu” przy ul. Nowogrodzkiej 45 w Warszawie, rozmawiamy z Jerzym S. Majewskim, historykiem i varsavianistą o niezwykłych dziejach polskiej telekomunikacji. Ich przełomowym momentem było uruchomienie w 1933 roku nowego Urzędu Telekomunikacyjnego w oddanym właśnie od użytku gmachu Telefonów i Telegrafu. Praca w nowym urzędzie oznaczała prestiż i uznanie społeczne, ale żeby ją otrzymać, należało spełnić bardzo rygorystyczne wymogi.

Telefonistka podczas pracy w centrali telefonicznej. Lata 30-te. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Panny telefonistki 

W chwili, gdy oddawano do użytku budynek, na dobre rozkręcił się już proces automatyzacji central telefonicznych. Wcześniej rozmowy łączyły telefonistki. Jak wyglądała ich praca przed automatyzacją? Otóż „nieme” telefonistki na stanowisku rozdzielczym łączyły abonentów z wolnymi telefonistkami łączeniowymi. Te, rozmawiając z abonentem, przyjmowały zamówienie, a potem z pomocą kabla przełączanego w odpowiedni wtyk łączyły z podanym numerem. Po drugiej stronie telefonu najpierw trzeba było nakręcić korbką. Potem w nowszych aparatach wystarczyło podnieść słuchawkę. Zapalała się wówczas odpowiednia lampka sygnalizacyjna i zgłaszała się telefonistka.

Lata 1935-1939, „Centrala telegraficzna Urzędu Telekomunikacyjnego w latach 1935-1939” – zdjęcie (skan) pochodzi z tygodnika Stolica nr 39 (2062) 27.09.1987. Fot. Zbiory własne Balbina

Gdy otwierano nowy gmach przy Nowogrodzkiej w roku 1933, telefonistki nadal były potrzebne. Było ich jednak mniej, bo coraz większą ilością central możliwe były połączenia bezpośrednie. Nadal wiele było jednak miejscowości bez automatycznych central telefonicznych.

Okładka wykładanej w kinach reklamówki komedii „Panienka z poste restante” z 1935 r. w reżyserii Michała Warzyńskiego. W roli głównej Alma Kar jako Marysia Kochańska. W tle gmach Urzędu Telekomunikacyjnego przy Nowogrodzkiej 45 z wyeksponowaną częścią wieżową. W domyśle główna bohaterka pracowała w takim budynku. Ulotka podarowana Jerzemu S. Majewskiemu przez Wojtka Wiśniewskiego

Staranny dobór pracowników 

Praca w Urzędzie Telekomunikacyjnym dawała wysokie zarobki, lecz jej zdobycie nie było proste, gdyż pracownikom stawiano wysokie wymagania. Wprowadzono tu między innymi badania psychofizyczne kandydatek na telefonistki. Nawet pracownicy fizyczni musieli mieć ukończoną co najmniej szkołę powszechną. Pracownicy umysłowi przechodzili też okres próbny i w tym czasie otrzymywali status urzędnika prowizorycznego.

Warszawa. Nowogrodzka 45. Gmach Urzędu Telekomunikacyjnego, taras na dachu. Fot. Czesław Olszewski. „Architektura i Budownictwo” 1934, nr 11
Warszawa. Nowogrodzka 45. Gmach Urzędu Telekomunikacyjnego. Lada w rozmównicy międzymiastowej. Fot. Czesław Olszewski, „Architektura i Budownictwo” 1934

W starannym doborze kadr nie było nic nadzwyczajnego. Wysokie standardy przyjęte zostały już bowiem znacznie wcześniej – w pierwszych latach XX w. wraz z usadowieniem się w Warszawie szwedzkiej firmy Cedergren. Spółka zaszczepiła w Warszawie nowe metody pracy, etos pracy i postęp cywilizacyjny. W nowych budynkach Cedergrena przy Zielnej otwieranych w 1904 oraz 1910 r. telefonistki miały zaplecze socjalne, pomieszczenia do wypoczynku, miejsca, gdzie mogły zjeść, a sam dobór pracowników był bardzo staranny.

Pracownik przy urządzeniach automatycznej centrali telefonicznej. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Automatyczna centrala telefoniczna. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Podobnie później w gmachu Urzędu Telekomunikacyjnego przy Nowogrodzkiej uzyskanie pracy przez telefonistki nie było łatwo. Przyszłe telefonistki przechodziły rozmowy kwalifikacyjne. Firma szukała dziewcząt ładnych, o miłym głosie, a ponadto mówiących w jakimś obcym języku. Przed rokiem 1915 bezwzględnie po rosyjsku. Dobrze, gdy mówiły po francusku lub niemiecku. Musiały być niezamężne i bezdzietne. Kandydatki na telefonistki przechodziły, zatem ostrą selekcję. Na posadach telefonistek pracowało dużo ziemianek, gdyż wybierano panny z dobrych domów. Do szwedzkiej wieży na Zielną nie trafiał nikt >tak po prostu<. Przyszłe telefonistki musiały przedstawić dokumenty potwierdzające ich „nieposzlakowaną opinię”, a najlepiej zostać polecone lub mieć kogoś z rodziny, kto już pracował i mógł poręczyć za nową pracownicę.

Obecny widok z b. Urzędu Telekomunikacyjnego i Telegraficznego. Materiały ZEITGEIST Asset Management ze spaceru prowadzonego przez Jerzego S. Majewskiego

Kryteria te – obowiązujące przed pierwszą wojna światową – nie zmieniły się także w latach międzywojennych, gdy w obyczajowości i życiu społecznym dokonywały się rewolucyjne zmiany. Dlatego na przykład podanie Róży Szpądrowskiej zaczyna się od słów: „Ja niżej podpisana ośmielam się prosić Ministerstwo Poczt i Telegrafów o zaliczenie mnie w poczet swego personelu. Wyznania jestem rzymsko – katolickiego, Polka, panna…” A kończyło się zapewnieniem, że „Referencji o mnie może udzielić księżna Jadwiga Lubomirska (…) oraz prokurator Sądu Apelacyjnego”.

Obecny widok b. Urzędu Telekomunikacyjnego i Telegraficznego. Materiały ZEITGEIST Asset Management ze spaceru prowadzonego przez Jerzego S. Majewskiego

Po 1933 r. bardzo podobne standardy stosowano w trakcie przyjmowania pracowników w centrali przy Nowogrodzkiej. Pośród pracowników zdarzały się wyjątkowe osobowości. Należała do nich Helena Wielgomasowa, dziennikarka, aktorka, autorka zdecydowanie grafomańskich erotyków, współpracowniczka łódzkiej prasy: „Dziennika Łódzkiego” oraz tygodnika polityczno-satyrycznego „Wolna Myśl, Wolne Żarty”.

Obecny widok b. Urzędu Telekomunikacyjnego i Telegraficznego. Materiały ZEITGEIST Asset Management ze spaceru prowadzonego przez Jerzego S. Majewskiego

Gimnastyka na dachu i w suterenie 

W supernowoczesnym gmachu Urzędu Telekomunikacyjnego przy Nowogrodzkiej istotną odgrywało zaplecze socjalne. Był to rezultat nie tylko dokonującego się postępu, ale też skali budynku. W gmachu znalazły się dwie stołówki wraz z zapleczem kuchennym, wyposażonym w kotły i piece gazowe.

 

Z kuchni do stołówki pracowniczej na IV piętrze potrawy przekazywano specjalną windą kuchenną. Nie zapomniano o pomieszczeniu klubowym dla pracowników (kasynie). Z kolei na płaskim dachu urządzony został obszerny taras wyposażony w pergole oraz zapewniający rozległy widok na dachy Śródmieścia. Architekci zakładali, że taras nie będzie służył pracownikom do opalania się w wolnych chwilach, lecz jako miejsce, w którym miały odbywać się ćwiczenia gimnastyczne pracowników. Czy istotnie panie pracujące przy biurkach w przerwach gimnastykowały się na tarasie? – nie udało mi się znaleźć wiarygodnego potwierdzenia. Wiemy natomiast, że w suterenie budynku zaprojektowana została sala gimnastyczna. Znalazły się tam też szatnie dla pracowników – bardzo obszerne, wyposażone w gigantyczną liczbę ponad 1300 szafek oraz natryski, nie wspominając rozsianych po gmachu toaletach.

Budynek był samowystarczalny energetycznie. Choć na wszelki wypadek podłączono go do elektrycznej sieci miejskiej, obsługiwanej przez elektrownię na Powiślu, to miał on własną stację elektryczną. Zasilały ją dwa silniki Diesla o mocy 160 kW każdy. Dodajmy jeszcze, że budynek wyposażony został też we własną kotłownię, zapewniającą centralne ogrzewanie. W gmachu Urzędu Telekomunikacyjnego zamontowano aż pięć elektrycznych wind osobowych oraz dwie towarowo-osobowe.

 

Dźwiękoszczelne budki

Aby usprawnić nadawanie i odbieranie depesz pomiędzy salami, w których urzędnicy przyjmowali depesze a salami wypełnionymi urządzeniami nadawczymi i odbiorczymi telegrafu, zamontowano transportery taśmowe. Innym nowoczesnym rozwiązaniem technicznym była poczta pneumatyczna. Zainstalowano ją w salach aparatów telefonów podmiejskich oraz międzymiastowych. Poczta pneumatyczna łączyła wszystkie łącznice z punktami kontroli oraz rachuby i przeznaczona była do odsyłania odpracowanych kartek przez telefonistki. Pośród innych nowoczesnych rozwiązań, warto wspomnieć jeszcze automatyczną aparaturę do mierzenia temperatury na odległość oraz zegary elektryczne.

W nowym budynku, mieszczącym m. in. urząd pocztowy, oczywiście nie mogło zabraknąć budek telefonicznych, czyli jak wówczas pisano – publicznych rozmównic telefonicznych. W każdej znajdował się fotel skórzany i dwa stoliki. Poza nadaniem rozmównicom atrakcyjnego designu uwaga architektów skupiła się głównie na zapewnieniu tym pomieszczeniom maksymalnej dźwiękoszczelności. Rozmowy miały pozostać tajemnicą, niczym w konfesjonałach. Architekci eksperymentowali wprowadzając pionierskie rozwiązania. „Kabiny zaopatrzone są w podwójne zamknięcia. Ich ściany są skonstruowane z dwóch warstw blachy żelaznej, pomiędzy którymi znajduje się izolacja z drobnego żwirku. Ponadto od wewnątrz ściany kabiny wyłożone są warstwą korka i szkła, podłoga gumą, zaś otwory są starannie uszczelnione. Z kolei przewody wentylacji zaopatrzone są w specjalne tłumiki.” – wyliczał projektant budynku, Julian Puterman.

 

Obecny widok b. Urzędu Telekomunikacyjnego i Telegraficznego. Materiały ZEITGEIST Asset Management ze spaceru prowadzonego przez Jerzego S. Majewskiego

W czasie okupacji budynek zajęli Niemcy. Urządzono tu oddział Deutsche Post Osten, czyli Niemieckiej Poczty Wschodu. Gmach przetrwał powstanie warszawskie i zaraz po wojnie ponownie został uruchomiony, choć okupanci wywieźli z niego większość urządzeń technicznych. Jednak wojenne losy gmachu i jego pracowników oraz powojenna odbudowa i rozbudowa to już całkiem inna opowieść.

 

Za rewitalizację zabytkowego gmachu przy ul. Nowogrodzkiej 45 w Warszawie odpowiada ZEITGEIST Asset Management.